Każda, nawet spontaniczna podróż wymaga ode mnie choćby minimalnego przygotowania. Bilety, hotel, samochód, pakowanie się itp. Nieważne jednak dokąd jadę, zawsze zabieram ze sobą 7 rzeczy, które opisałem dla Was poniżej. Nie raz i nie dwa ratowały mi skórę w kryzysowych sytuacjach, dlatego poniższa siódemka to mój żelazny zestaw na każdy wyjazd. Z całego serca polecam Wam zrobienie podobnej listy must-have na podróż, podziękujecie po pierwszej sytuacji, gdy nie wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Telefon
Tego punktu chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć. Chcecie czy nie, telefon to w dzisiejszych czasach absolutny mus na każdym wyjeździe. I nie chodzi mi bynajmniej o fotki na insta czy feed z FB, ale o kontakt ze światem i aplikacje typu Google Maps. Posiadając telefon zaoszczędzicie czas i pieniądze, ale także zapewnicie sobie pomoc gdyby stało się nieszczęście – numer 112 jest zawsze darmowy i działa, gdy choć jedna (dowolna) sieć jest w zasięgu.
Karta kredytowa
Jeden ze znajomych – podróżników starej daty, dał mi kiedyś taką radę: nawet na największym zadupiu, w miejscu, w którym zupełnie byś się tego nie spodziewał przyjmują Visę. Za jego czasów kartę odbijało się specjalną maszynką na papierze, a rozliczenia przychodziły po kilku tygodniach, ale zasada ta pozostała niezmienna. „Wszędzie tam, dokąd zmierzasz” – hasło reklamowe karty świetnie oddaje jej potęgę; (pomijając pojedyncze przypadki) Visa działa zawsze i wszędzie.
Zacznijmy od podstaw: pełną wolność daje Ci dopiero prawdziwa („wypukła”, nie debit, nie „electron”, nie prepaidowa (dopisek „credit”), ze stałym kodem z tylu) karta kredytowa. Bardzo często spotykam się z rozgoryczeniem ludzi w wypożyczalniach aut, hotelach czy stacjach benzynowych, bo chociaż plastik w ich ręku posiada napis Visa czy Mastercard, to nie są one gwarancją naszej linii kredytowej dla podmiotu sprzedającego usługę, a tym samym nie są akceptowane. Karty z wyższym statusem (Platinum, World Elite itp.) wymagają opłat rocznych, ale Tobie wystarczy zwykła, „prawdziwa” karta kredytowa za okrągłe 0PLN na rok. I choć karta debetowa działa dobrze w Polsce, to niestety może nas z nią spotkać przykra niespodzianka; zwłaszcza poza Europą.
Limit karty (i ew. jej ubezpieczenie) pozwala nam spać spokojnie i wyjść cało z niespodziewanych sytuacji, chargeback chroni nasze pieniądze (np. przed fraudem czy bankructwem linii lotniczej), a jej akceptowalność na całym świecie sprawia, że jest ona idealnym środkiem płatniczym w podroży. Większość banków w Polsce przeszła także na karty z przelicznikami walutowymi od dostawcy (Visa, Mastercard), co w zasadzie wyeliminowało problem wymiany walut i bandyckich kursów/spreadow bankowych. Jeśli twoja karta nadal przelicza np. jena na dolara, i dopiero tego dolara na PLN (wszystko po niekorzystnym kursie) – zmień kartę lub bank. Dobrą kartą zapłacisz po przelicznikach z Google i wypłacisz pieniądze za granicą bez opłat. I zapomnij wreszcie o tradycyjnych kantorach – mamy 2019 rok…
Gotówka
Karta kredytowa kartą kredytową, ale jak to mówią Amerykanie: money talks. Zawsze warto mieć przy sobie trochę gotówki, a w krajach „dzikich” lub ze słabą walutą, trochę gotówki w walucie uniwersalnej (euro lub dolar). Jeśli za bardzo nie możecie się dogadać (szczególnie Azja i Afryka), 5-10€/$ na stół od ręki rozwiązuje problem. Działa to także w drugą stronę – kiedy negocjacje idą słabo, czasem wystarczy pokazać pieniądze, aby sprzedawca zmiękł. Gotówka przyda się także, jeśli przyjdzie nam kupić street food, bilet na metro czy zapłacić za parkowanie. Nie zapominaj, że technika bywa zawodna, a papier działa zawsze.
Pamiętam jak pośrodku niczego, gdzieś na zachodzie USA przyszło mi zatankować mój pusty bak, ale na stacji padła sieć. Gdyby nie gotówka…
Apteczkowe ABC
Z góry zaznaczam, że nie jestem lekarzem, nie popieram samodzielnego przyjmowania jakichkolwiek leków, nie miałem na celu polecania konkretnych leków czy suplementów, a poniższy punkt jest to jedynie opisem mojej apteczki!
Tylko raz nie zabrałem swojej mini apteczki w podróż. Zgodnie z prawem Murphy’ego właśnie dlatego grypa i jelitówka zaatakowały mnie na raz, a sprawdzone buty nieznośnie mnie obtarły. Tuż po przylocie. Kiedy do zrobienia miałem kilkaset mil jako kierowca, a w planach były także wędrówki po Zion NP… Z apteczkowym ABC jest jak z ubezpieczeniem: 100 razy będziesz mieć ze sobą wszystko i nigdy niczego nie użyjesz, ale raz czegoś zapomnisz i możesz mieć pewność, że będziesz tego potrzebować.
Statystyki mówią, że najczęstsze dolegliwości na wyjazdach to (wg. częstotliwości wystąpienia, poza grubymi zawodnikami typu żółta febra):
- biegunka
- szeroko pojęta grypa
- oparzenia słoneczne
- złamania kości
- szeroko pojęte zakażenia bakteryjne
- otarcia, rozcięcia
O ile w przypadku oparzeń słonecznych łatwo o środek zapobiegawczy, o tyle w pozostałych przypadkach możemy jedynie starać się minimalizować ryzyko ich wystąpienia. Ciężko jednak bronić się przed tym czego nie widać (złamania pomińmy, bo wymagają one specjalistycznej pomocy medycznej).
Kiedy poczujemy pierwsze objawy choroby, mając pod ręka mini apteczkę możemy skutecznie przyhamować, a niekiedy nawet powstrzymać jej dalszy rozwój; w niektórych przypadkach kluczowe jest jak najszybsze przyjęcie dawki lekarstwa. W plecaku jednak nigdy nie ma zbyt wiele miejsca, nie chce też zarzucić połowy torby tabletkami – swoją mini apteczkę składam tylko i wyłącznie z najpotrzebniejszych i najskuteczniejszych rzeczy. I tak, do malej torebeczki trafia:
- kilka sztuk/listek tabletek opartych o loperamid. Jest to w moim mniemaniu najlepszy środek na nagle i mocne biegunki. Loperamid działa niejako mechanicznie, wiec działa zawsze. Działa także bardzo szybko i dość długo, dzięki czemu nie raz i nie dwa ratował mi 4 litery. Dosłownie. Jest przy tym bardzo tani – całe opakowanie nie powinno kosztować więcej niż 5PLN.
- Kilka sztuk/listek tabletek opartych o nifuroksazyd. Ma on również działanie przeciwbiegunkowe, ale w przeciwieństwie do loperamidu nie skupia się na skutkach, tylko na przyczynie biegunki. Swoim działaniem obejmuje większość bakterii mogących powodować choroby układu pokarmowego i skutecznie się ich pozbywa, jednoczenie nie niszcząc naszej naturalnej flory.
- Kilka dobrej jakości plastrów rożnej wielkości (w tym 1-2 specjalne na obtarcia/odciski). Otarcia na stopach potrafią położyć każdy wyjazd, zwłaszcza jeśli opieramy go o trekking lub chodzenie po mieście (w kilka dni w NY zrobiłem na nogach grubo ponad 100km).
- 2-3 pakiety (pakiet to 2 tabletki) Olimp Vita-Min Multiple Sport. Są to bardzo, bardzo mocne dawki witamin i minerałów w najlepiej przyswajalnych formach, które świetnie działają doraźnie, kiedy chwyta nas przeziębienie lub grypa. OK, nie są najłatwiejsze do połknięcia, ale uwierzcie mi – działają.
- Kilka tabletek przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Poczciwy ibuprofen sprawdzi się tutaj znakomicie.
- Na dłuższe wyjazdy zabieram także kilka sztuk antybiotyku ogólnego stosowania. Nie polecam przyjmowania żadnego antybiotyku jeśli nie wiecie co robicie i co chcecie dzięki niemu osiągnąć. Polecam za to wcześniejszą konsultację z lekarzem.
I to tyle. Wszystko zajmuje naprawdę bardzo mało miejsca (nie więcej niż portfel); z łatwością mieści się do bocznej kieszeni plecaka. Nie raz i nie dwa ten zestaw pomógł mi w niezbyt szczęśliwych splotach okoliczności podczas wyjazdów w różnych częściach globu. Wam także polecam złożyć taki pakiet i wrzucić do torby przed wylotem. No i zgłosić się do lekarza, jeśli dolegliwości szybko nie ustąpią.
Power bank
Pierwszym punktem był telefon, więc prędzej czy później na tej liście musiał pojawić się power bank. Współczesne telefony, tablety, kamery sportowe czy nawet laptopy ładowane są poprzez złącze USB. Równocześnie ich czas działania, mimo stale zwiększających się pojemności baterii, pozostawia wiele do życzenia. Przy kilku sprzętach w plecaku czy na dłuższym wyjeździe przynajmniej jeden dobry power bank to mus. Pisząc dobry, mam na myśli dużą realną pojemność, mocny prąd ładowania urządzeń oraz krótki czas ładowania samego power banku. Ja od dłuższego czasu używam zestawu dwóch banków Xiaomi 2C, które dostałem od sklepu swiatbaterii.pl. Szczerze polecam właśnie ten power bank, bo obsługuje Quick Charge 3.0, 20000mAh pozwala kilkukrotnie naładować do pełna telefon czy GoPro, a sam ładuje się do pełna już w 6 godzin. I najważniejsze: obecnie kosztuje poniżej 100PLN.
Adapter/Przejściówka do gniazdka
Brak zunifikowanych gniazdek na świecie to odwieczny problem podróżnika. Adaptery to często są słabej jakości, lubią wypaść z gniazdka i, o czym zapomina większość osób, mają bardzo mały maksymalny prąd jaki możemy przez nie bezpiecznie przepuścić. Co więcej, mając ze sobą telefon, GoPro i power bank potrzebujesz 3 ładowarek, 3 przejściówek i połowy nocy, aby to wszystko naładować.
Przerobiłem wiele wynalazków, od darmowych hotelowych adapterów, przez standardowe chińskie klony, do dość drogich przejściówek z marketów z elektroniką. Szczerze mówiąc wszystkie te urządzenia były beznadziejne i rozdałem je znajomym lub lądowały w koszu.
Wybawieniem z tej sytuacji okazała się przejściówka firmy Green Cell. 2 wyjścia USB z dużym prądem ładowania, kompatybilność z prawie całym światem, 1500W maksymalnej mocy na wyjściu, zapasowy bezpiecznik, niewielkie rozmiary, twarde etui – niczego więcej mi nie potrzeba. Polecam wam ten adapter z całego serca, zwłaszcza, że kosztuje około 60PLN.
Ubezpieczenie
Ubezpieczenie to najbardziej niedoceniana rzecz na wyjeździe, a jego brak bardzo szybko może zmienić nasz wyjazd w (nie tylko finansowy) koszmar. O tym jak wybrać ubezpieczenie do USA pisałem już wcześniej, ale USA to przypadek ekstremalny. Niemniej czy to skałki w Tajlandii, wynajęty motor w Wietnamie, narty w Alpach, czy trekking w kanionie na zachodzie USA – ilu ludzi w podroży widziałem w gipsie czy bandażach trudno zliczyć.
Niestety, ale wypadki chodzą po ludziach i prędzej czy później znajdziemy się w sytuacji, w której przyjdzie nam wezwać pomoc. Ta owszem, nie da nam umrzeć nawet bez ubezpieczenia (w wielu krajach zajmą się nami nawet dużo lepiej niż w Polsce), ale nie ma nic za darmo. Rachunki za nawet rutynowe zabiegi jak szycie czy gips bywają astronomiczne.
No dobra, ale jako Polak możemy przecież korzystać z karty EKUZ w EU. Tak, ale co z tego 🙂 Jak pewnie możecie się domyślać, EKUZ nie zapewni wam takiej ochrony jak dodatkowe ubezpieczenie. EKUZ ma parę ważnych haczyków:
- gwarantuje jedynie, ze zostaniecie przyjęci w Państwowym szpitalu na warunkach nie gorszych niż obywatel kraju, w którym aktualnie przebywacie. Państwowy ma tu kluczowe znaczenie, bo w popularnych kurortach często mamy do dyspozycji jedynie prywatne, lub półprywatne szpitale.
- W bardzo wielu krajach EU w opiece medycznej obowiązuje albo zryczałtowana opłata lub dopłata pacjenta do danego świadczenia (np. 10€ za konsultacje, 25€ za badanie krwi czy 150€ za noc pobytu w szpitalu). Tych opłat EKUZ nie pokryje.
- W przypadku korzystania z EKUZ szpital doprowadzi was jedynie do stanu niezagrażającemu życiu i nakaże dalsze leczenie/rekonwalescencję w kraju. Osoby towarzyszące (jak rodzic przy wypadku dziecka) nie są brane pod uwagę i muszą same zapewnić sobie nocleg itp.
- EKUZ nie płaci za transport karetką do szpitala, za akcje ratownicze ani za transport do Polski.
Bardzo dobre ubezpieczenie na tygodniowy wyjazd do Hiszpanii, z ujętym ratownictwem i sportami wszelkiej maści, z możliwością dopłaty za zdarzenia pod wpływem alkoholu kosztuje 30PLN… Warto na tym przyoszczędzić?