Kto choć raz oglądał serial Miami Vice lub dokument Cocaine Cowboys, ten doskonale wie, czym jest Everglades. Park Narodowy Everglades to ponad 6000km2 subtropikalnego klimatu – bagien, mokradeł, nieskończonych połaci namorzynów, zatok, ale także pająków, węży, aligatorów, krokodyli, panter i tym podobnych stworzeń. W przeszłości na bagnach mieszkali jedynie myśliwi i budowlańcy pozyskujący materiał na podbudowę dróg (stąd charakterystyczne kanały wykorzystywane do dziś), z czasem nieprzychylność tego miejsca (i zarazem bliskość Miami) zaczęli wykorzystywać przemytnicy wszelkiego rodzaju narkotyków. Wielkie ilość marihuany i kokainy, a nawet pieniędzy do dziś znajdowane są w zapomnianych foliowych paczkach w odległych terenach parku.
Choć wszyscy nazywają to miejsce po prostu mokradłami, to tak naprawdę Park Narodowy Everglades jest końcowym odcinkiem rzeki. Jednak ze względu na swoją olbrzymią powierzchnię i gęste połacie roślinności, woda w Everglades porusza się tak wolno, że jej prąd jest pomijalny. Takie warunki (i brak obecności człowieka) pozwalają na niemal nieskrępowany rozwój fauny i flory. Między innymi dlatego Everglades co roku przyciąga ponad milion turystów oraz fotografów chcących zobaczyć z bliska min. flamingi, manaty, pytony, kajmany, krokodyle i aligatory w swoim naturalnym środowisku.
Będąc w Miami chciałem koniecznie zobaczyć stada flamingów niczym te z Camargue, kilka znanych miejsc widokowych i ścieżek edukacyjnych. Niestety, huragan, który kilka miesięcy wcześniej przetoczył się przez zatokę zniszczył niemal całą infrastrukturę turystyczną i wiele miejsc zostało zamkniętych do odwołania. Przetrwały jedynie obiekty znajdujące się na północnym krańcu Parku Everglades, w tym stacje łodzi płaskodennych oferujące przejazdy po mokradłach.
Łodzie płaskodenne są super, bo są szybkie, wpłyną dosłownie wszędzie (nawet przy niewielkim stanie wody), ślizgają się jak poduszkowce no i napędza je wielkie śmigło, co samo w sobie jest atrakcją. Firm oferujących rejsy po mokradłach jest kilka/kilkanaście, ale na Waszym miejscu skupiłbym się na tych, robiących to od lat – mają swoje sprawdzone trasy i nie zależy im na przewiezieniu ludzi za wszelką cenę, przy każdej pogodzie.
Ja przejażdżkę po bagnach kupiłem na amerykańskim Grouponie od Coopertown Airboats (kupony są nadal dostępne) za jedyne 33$ dla dwóch osób. Dojazd z Miami jest szybki i banalny, nie ma problemu z parkowaniem pod mariną. W Coopertown (miasto o populacji 8 osób…) wozi się tylko ludzi po bagnach, a czekając na łódź możemy zajrzeć do ogródka, gdzie w słońcu dorastają małe, hodowane osobniki. W tym samym miejscu przywitał mnie także dziki i chodzący wolno, 4m aligator. Przyznam szczerze, że tak wielkie zwierzę będące na wolności budzi respekt. I choć człowiek nie jest celem ani aligatora, ani krokodyla amerykańskiego to wolałem zawrócić w stronę łodzi 🙂
Łodzie pływające po kanałach zabierają do 20 osób, ale ta liczba jest rzadko przestrzegana – łódź nie dałaby rady przepłynąć przez niektóre odcinki namorzynów. Miejsca przydziela kapitan, tak żeby przepłynąć początkowe płytkie kanały; później można się przesiadać podczas jednego z bardzo wielu przystanków. Nasz kapitan wyglądał jak filmowy człowiek, którego boją się bagna, a nie odwrotnie. Ostre rysy twarzy, 0 zbędnych ruchów, pełny profesjonalizm. Jedno kliknięcie i motor V8 wraz z wielkim śmigłem pobudził się do życia.
Pierwszy zakręt w kanałach ukazał mi czym tak naprawdę są mokradła Everglades – po lewej stronie w nisko zawieszonym gnieździe wylegiwał się żółty wąż, po prawej do wody zsuwał się aligator, w wodzie było więcej ryb niż w stawie hodowlanym, a gałęzie uginały się od ptaków. Kapitan co jakiś czas zwalniał lub całkiem wyłączał silnik, aby opowiedzieć nieco o Everglades, o faunie i florze, oraz o tym, dlaczego nie należy się bać aligatorów 🙂
Opuszczając kanały trafiamy na wielkie rozlewiska porośnięte jedynie trawą, gdzie nasz kapitan mocno dodaje gazu i pokazuje jak się driftuje tym kawałkiem aluminium. Zupełnie niezainteresowane tym faktem ptactwo wybiera z wody swoją zdobycz i kroczy dumnie pośród traw. Trawa zmienia się w namorzyny, my zwalniamy tempo, a silnik milknie. Aligatory są bardzo płochliwe i za każdym razem mamy jedynie kilka sekund, żeby zobaczyć je w pełnej okazałości. Od czasu do czasu na powierzchni widać ślady (przegranej) walki o przetrwanie. Prawo dżungli w pełnej krasie.
Cała przejażdżka trwa około 50 minut i były to bardzo dobrze wydane pieniądze. Bogactwo fauny i flory, dobra zabawa i bardzo kompetentny przewodnik. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że rzut kamieniem od olbrzymiego miasta można zobaczyć aż tyle dzikiej natury, zupełnie niezmąconej obecnością człowieka i niezważającą na jego obecność.
Dotarło do mnie także, że Floryda to nie Nowy Jork i nawet w mieście (a szczególnie poza nim) trzeba patrzeć pod nogi, bo licho nie śpi. Mieszkańcy Florydy są do tego przyzwyczajeni, ale taki mieszczuch jak ja widząc węża w trawie czy wolno idącego 4m aligatora po prostu się boi. Tym bardziej jeśli spotykasz je w jeziorku pod centrum handlowym, na parkingu czy na trawie wzdłuż autostrady…
Oczywiście szkoda, że huragan uniemożliwił mi zobaczenie Everglades w pełnej okazałości, bo planowałem zwiedzić go od południa aż po północne krańce. Nie ma jednak tego złego, co na dobre by nie wyszło i dzięki temu spędziłem super chwile mknąc łodzią po dzikich zakątkach parku. Z całego serca polecam wam przejażdżkę po mokradłach, zwłaszcza, jeśli nie planowaliście przeznaczyć zbyt wiele czasu na te okolice Florydy; ten 50-cio minutowy rejs to Everglades w pigułce.
2 komentarze
Dla dzikiej przyrody, mokradeł, krokodyli i ptactwa żyjących w ich naturalnym środowisku;) Byłam 2 lata temu i nigdy nie zapomnę przejażdżki poduszkowcem po mokradłach:)
Aż chce się tam pojechać i samemu zobaczyć 🙂