Ciężko mi zliczyć ile razy w tym roku próbowałem złożyć sensowne wakacje z gatunku plaża i drinki z palemką + aktywne zwiedzanie okolicy. Za każdym razem coś stawało na przeszkodzie. Karaiby odpadły ze względu na pogodę w odpowiednim dla mnie terminie, Madagaskar ze względu na dostępność interesujących mnie hoteli, Mauritius ze względu na sumaryczny koszt pomimo stosunkowo tanich biletów. Tak samo było z Meksykiem, Seszelami i Miami, dlatego odpuściłem drugiego większego tripa w tym roku na rzecz kilku weekendowych wypadów.
Będąc na Islandii mojej drugiej połówce wpadł do głowy pomysł, żeby w przyszłym roku połączyć kilka miejsc z listy TO-DO w jedną większą podróż i tym sposobem odbić sobie „niepowodzenia” z tego roku. Plan był ambitny, bo wymagał sporo planowania, wielu dni urlopu i bardzo dobrej promocji na połączenia do USA. Mijały tygodnie, a temat został odłożony gdzieś na półkę z niższym priorytetem. Jednak wczorajsza bardzo dobra opcja na połączenia od Air France, głód urlopu i odrobina szaleństwa spowodowały, że booking głównego tripa na rok 2018 został właśnie rozpoczęty.
Wstępny plan wygląda następująco: na samym początku maja wylatuję z Berlina do Miami. Po kilku dniach lecę na północ do Nowego Jorku gdzie mam zamiar zabawić kolejne kilka dni. Z Manhattanu wylatuję do Cancun, skąd chcę złapać transport do Tulum i stamtąd „zdobyć” nieco starożytnego Meksyku. Tam też w wolnych chwilach mam zamiar nie robić nic poza leżeniem i piciem Mohito 🙂 Nic, co dobre nie trwa wiecznie, dlatego na koniec maja przyjdzie mi złapać samolot powrotny do Miami, a stamtąd B777 do Berlina. Przede mną dużo czytania i planowania, ale mam na to prawie rok, a poza tym to zawsze najprzyjemniejsza część podróży.
2 komentarze
I jak? Podróż zaplanowana? Czekam na relację, bo też planuję wyprawęna wschodnie wybrzeże w przyszłym roku, z tym że na chwilę obecną marzy mi się road trip 🙂
Dopinam plan, jeszcze trochę rzeczy mi zostało 🙂